Na koncercie The Rolling Stones byłem prawie ćwierć wieku temu. Pamiętam, że największe brawa dostał nie Mick, nie Keith, ale właśnie on – jak zawsze spokojny i dystyngowany Charlie Watts. Dżentelmen rocka o silnych jazzowych korzeniach, który nadawał swój rytm Toczącym się Kamieniom przez prawie 60 lat. Pisząc o nim, unikam słowa „był”, przynajmniej dzisiejszej nocy...