You were the chosen one! Powinienem wykrzyknąć, gdy na własne oczy zobaczyłem wyczekiwany przeze mnie styczniowy zestaw „Ahsoka's Jedi Interceptor” (75401). Miał on przywrócić równowagę, a stał się sztandarowym przykładem ciemnej strony LEGO Star Wars, która zamiast ekscytacji powoduje rozczarowanie i gniew: anger leads to hate, hate leads to suffering... Poprzedni interceptor Jedi ukazał się w 2020 roku (75281) i wyglądał dobrze – ten miał być jeszcze lepszy m.in. dzięki nowemu elementowi kokpitu, jednak antonim słowa „lepszy” stał się w tym wypadku jego synonimem.

W pierwowzorach interceptorów Jedi, które znamy z filmu „Revenge Of The Sith” czy z serialu „The Clone Wars”, gdy otwiera się górna część kokpitu, przednia szyba pozostaje na miejscu – i do tej pory LEGO odwzorowywało to prawidłowo w swoich modelach. Niestety w tym nowym i „lepszym”, przezroczysty dish z nadrukiem, spełniający tu rolę wspomnianej przedniej szyby, doczepiony jest do podłużnej górnej osłony kokpitu, z którą unosi się, odsłaniając jego wnętrze. Pewnie dla części małoletnich użytkowników tego zestawu nie będzie miało to dużego znaczenia podczas zabawy, ale nie jest tajemnicą, że sporo (lub nawet więcej) playscale'owych modeli LEGO Star Wars kupują całkiem dorośli kolekcjonerzy, dla których takie szczegóły SĄ istotne. Jeśli dodamy do tego jeszcze niemały zestaw naklejek, który trzeba osobiście zaaplikować na klocki (a nie słyszałem o kimś, kto by to lubił) i absurdalną cenę 199,99 złotych, którą trzeba zapłacić za ten niewielki statek (290 elementów) to myślę, że LEGO zasłużyło tu w pełni na dużą czerwoną kartkę z dodatkową żółcią w odcieniu pozbawionych źrenic oczu tegorocznej minifigurki Dartha Maula.
