Rzadko ostatnio bywam w kinie, ale kiedy Agnieszka zapytała mnie o trzecią część „Deadpoola”, od razu sprawdziłem datę przedpremierowych seansów i kilka minut później mieliśmy już zarezerwowane bilety, których nie zawahaliśmy się użyć wczorajszego wieczoru. Jak zatem ma się Deadpool u Disney'a? Bardzo dobrze. Czy mogło być lepiej? Mogło, ale nie narzekam – bawiłem się świetnie! Ryan i Hugh w duecie nie zawiedli, a na to przecież czekaliśmy; dialogi i monologi nie ustępowały tym z poprzednich dwóch części, do tego niespodzianek było po brzegi taśmy filmowej, ale spoilery pozostawiam fanom motoryzacji. Pozostaje jeszcze kwestia piosenek, a wiadomo przecież, że muzycznie „Deadpool” stoi melodiami, które już (przynajmniej) raz słyszeliśmy – nie mogło być zatem inaczej i tym razem. Pozostając więc wciąż pod wrażeniem tej przepełnionej radosną brutalnością oraz niczym nieskrępowanym humorem opowieści o świeżo upieczonym Jezusie Marvela i epicko zeźlonym rączym Rosomaku, wybrałem „fantastyczną czwórkę” piosenek, które złączyły się z obrazem niczym adamantium z układem kostnym tego z pazurami, co w kostiumie żółtym pomyka.