Zadebiutowała jako gwiazda nowojorskich dyskotek początku lat 80. Postpunkowy wizerunek w połączeniu z chwytliwymi, tanecznymi piosenkami pozwolił jej zaistnieć w muzycznym biznesie. Charyzma, ciężka praca, przemyślane posunięcia w kreacji własnej osobowości medialnej oraz współpraca ze świetnymi muzykami, autorami i producentami zrobiły z niej ikonę popkultury końca XX wieku. Dwadzieścia lat później Madonna neguje to wszystko, co do tej pory stanowiło esencję jej kariery: konsumpcyjne podejście do życia, komercję, sztuczność showbiznesu, która wdziera się do naszego życia z ekranów telewizorów i stron kolorowych pism.
Twarz artystki, która do tej pory przechodziła niezliczone metamorfozy medialne, na okładce ostatniej płyty American Life (2003) przypomina wizerunek Che Guevary. Na pierwszy rzut oka to może być tylko kolejny przemyślany zabieg marketingowy, ale wystarczy wsłuchać się w teksty piosenek, aby przekonać się, że to najbardziej osobisty i szczery album Madonny. Pod tym względem rewolucyjność American Life nie ulega wątpliwości. Madonnie nigdy nie brakowało odwagi i pewności siebie, teraz pokazuje, że stać ją na krytykę nie tylko otaczającego ją świata, ale i siebie samej. Szczerość tekstów to największy atut tej płyty.
Sam tekst, nawet najlepszy, nie podźwignie jednak ciężaru sprostania oczekiwaniom słuchacza – w szczególności jeśli myślimy o płycie z gatunku pop. Czego by nie mówić o możliwościach wokalnych Madonny – które w ostatnich latach i tak się poprawiły – artystka jest przede wszystkim gwiazdą muzyki i bez odpowiedniej melodii oraz dobrej aranżacji nie przekona mnie do końca do swojego nowego albumu. Muzyka to słowo klucz, a na American Life zabrakło kompozytorów i producenta, którzy sprostaliby zadaniu stworzenia oprawy muzycznej, niosącej emocje współgrające z przesłaniem i odczuciami zawartymi w tekstach.
Najbardziej brakuje znakomitego Williama Orbita, producenta najlepszego obok Like A Prayer (1989) albumu artystki zatytułowanego Ray Of Light (1998). Orbit pojawił się jeszcze gościnnie na kolejnej płycie Music (2000) – jednak ten album w większości produkcyjnie był już dziełem nowego odkrycia Madonny, Mirwaisa Ahmadzaï. Music ustępowało swojej poprzedniczce do tego stopnia, że odbierałem ten album w kategoriach muzycznego eksperymentu. Tym bardziej, nie ukrywam zaskoczenia faktem, że przy American Life Madonna zrezygnowała z dotychczasowych sprawdzonych muzycznych współtwórców swoich płyt, obok siebie samej pozostawiając u steru jedynie Mirwaisa.
Efektem tego są znane już z Music rozwiązania aranżacyjne, zbyt nachalnie opierające się na tanecznej elektronice. Tak naprawdę muzycznie album nie wnosi nic nowego, utwierdzając słuchacza jedynie w przekonaniu, że od czasu rzeczywiście rewolucyjnej dla Madonny płyty Ray Of Light, artystka nie poszła we właściwym kierunku i zamiast wykorzystać tylko wybrane pomysły Mirwaisa, stworzyła z nich cały nowy materiał.
Po takim albumie jak American Life mogę już tylko czekać na kolejną płytę artystki muzycznie na miarę Like A Prayer czy Ray Of Light i z całej mojej sympatii do Madonny na taką właśnie płytę czekać będę.
Błażej Oczkowski
Madonna American Life Maverick / Warner Bros. Records Inc. 2003 01. American Life 02. Hollywood 03. I'm So Stupid 04. Love Profusion 05. Nobody Knows Me 06. Nothing Fails 07. Intervention 08. X-Static Process 09. Mother And Father 10. Die Another Day 11. Easy Ride