Co zrobić gdy UCSy z Gwiezdnych Wojen są poza zasięgiem portfela, a nawet jeśli uda się zebrać odpowiednią ilość kredytów, żadna moc nie zwiększy powierzchni mieszkania, by nasz Sokół / TIE / Venator (...) godnie wylądował w miejscu chroniącym go przed kurzem oraz promieniami UV? Przypomnieć sobie o czym śpiewali Majka Jeżowska, Anna Jurksztowicz oraz Mietek Szcześniak w filmie „Kingsajz” i odkryć urok microfighterów oraz polybagów, które mogą zadać szyku nie tylko w Szuflandii.
Początkowo microfightery w serii LEGO Star Wars wydawały mi się dziwactwem niewiele mniejszym niż mechy – przerośnięte mechaniczne zbroje, przypominające trochę tę, w której Ripley walczyła z królową obcych w filmie „Aliens”. Przewagą microfighterów było to, że przynajmniej odnosiły się do statków, pojazdów, a nawet żywych stworzeń, które faktycznie pojawiły się wcześniej w filmach – problemem była natomiast skala, ponieważ umieszczona w lub raczej na nich minifigurka przypominała człowieka na odpowiednio pomniejszonym modelu pojazdu, służącym za siedzisko na karuzeli w wesołym miasteczku. Do dziś nic się w tej kwestii nie zmieniło, ja natomiast zmieniłem swoje podejście, bo w końcu ile gwiezdnowojennych statków kosmicznych z LEGO – nieważne czy to playscale, czy UCS – jest faktycznie dostosowanych do skali minifigurki? Tu być może w niektórych głowach zabrzmiał dźwięk rozbijanego szkła, wskazujący na to, że tym ostatnim zdaniem mogłem zburzyć pewien mit dotyczący naszych ulubionych klocków – ale z doświadczenia wiem, że ów dźwięk może oznaczać także uwolnienie się z okowów perfekcjonizmu, który często odbiera nam radość z kolekcjonowania, że o zabawie już nawet nie wspomnę. W ramach zmiany swojego podejścia kupiłem sobie nie jeden, a od razu dwa microfightery, które uznałem za wyjątkowo udane (i do dziś zdania nie zmieniłem). Były to myśliwiec N-1 z Mando i Grogu (75363) oraz Slave I, przez polityczną poprawność przemianowany na statek kosmiczny Boby Fetta (75344). To był rok 2023, w ubiegłym natomiast dołączył do nich Y-Wing kapitana Rexa (75391). Sam statek nie jest może aż tak przyjemny dla oka jak dwa poprzednie z mojej mikrokolekcji, ale czego nie robi się dla minifigurki jednego z ulubionych bohaterów Gwiezdnych Wojen.

Po microfighterach przyszedł czas na kolejny krok, by docenić urok miniaturyzacji w wydaniu LEGO. Polybagi pojawiły się u mnie wcześniej niż microfightery, choć nie było wśród nich wtedy żadnych z kolekcji Star Wars. Powody były dwa: zmniejszenie konstrukcji w stopniu jeszcze bardziej zaawansowanym niż w przypadku skali mikro oraz zwiększenie cen poza granice zdrowego rozsądku w przypadku minifigurek, którymi byłbym zainteresowany. Pierwszy polybag z Gwiezdnych Wojen dostałem już po nabyciu wspomnianych wcześniej statków N-1 i Slave I. Był to prezent do zakupów (GWP) na stronie lego.com przy okazji majowego święta fanów odległej galaktyki. Maleńki czołg typu AAT z „Mrocznego widma” (30680) otworzył drzwi, przez które wkrótce dołączył do niego bardzo zgrabny TIE Interceptor (30685). Spodobało mi się. Niemiecki sklep JB Spielwaren opublikował właśnie jako pierwszy oficjalne zdjęcia polybagowego Sokoła Millennium (30708), którego premiera zaplanowana jest na 1 marca tego roku i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem tego, co udało się stworzyć z zaledwie 74 klocków. Korelliańska legenda Gwiezdnych Wojen wygląda tu naprawdę dobrze, a niewielka skala nadaje jej swoistego uroku. Czy muszę dodawać, że nie mogę się już doczekać kiedy dołączę tego Sokoła do swojej kolekcji?

Klocki LEGO z uniwersum Gwiezdnych Wojen są dostępne w różnych wariantach: od najokazalszych UCSów, poprzez zestawy playscale'owe, statki midi-scale, aż do microfighterów oraz najmniejszych konstrukcji z polybagów i kalendarzy adwentowych. Nie będę tu nikogo przekonywał, że UCSy nie są aż tak atrakcyjne, jak się wydaje – przy odpowiednim budżecie oraz przestrzeni to dość oczywisty wybór dla każdego fana. Ale nawet posiadając swojego ulubionego niszczyciela, myśliwca lub maszynę kroczącą w największej dostępnej wersji LEGO, czy nie sprawiłoby Wam przyjemności złożenie i ustawienie sobie w innym miejscu jego mniejszej klockowej inkarnacji? Mnie na pewno. W końcu, jak napisali kiedyś Juliusz Machulski i Jacek Chmielnik – małe jest piękne, każdy z nas to wie... tylko czasami trzeba się o tym przekonać na własne oczy.